sobota, 5 lipca 2014

Powracam z kontynuacją! Kto się czubi ten się...? cz~5

Powracam! Który to już raz?- nie mam pojęcia ;) Z natłoku obowiązków nie miałam czasu na pisanie. Ale jak to ktoś mi powiedział : "Kiedy raz zaczniesz pisać, to nie da Ci już spokoju". I tak jest naprawdę. Niby skrobałam ten swój 'pamiętnik', ale prawda jest taka, że kocham pisać i nie mogę bez tego wytrzymać. Tak więc przychodzę do Was dzisiaj, ze starym opowiadaniem, ale niezmęczonym szkołą umysłem otwartym na lekarzowe opowiadania :D Z przerażeniem stwierdzam jednak, że nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam czyjeś opowiadanie o serialu... Będzie nadrabiania, oj będzie..
A teraz zapraszam na nową część!( Mam nadzieję, że ktoś jeszcze pamięta o co w tym wszystkim chodziło ;) )
****
Wstałam w miarę wypoczęta. A co dziwne, nawet humor mi dopisywał. Szkoda tylko, że pogoda kompletnie się z nim nie zgrała. Lało jak z cebra. Trudno, i tak prawdopodobnie czekał mnie nudny dyżur.
Kiedy weszłam do szatni z uśmiechem na ustach zauważyłam przebierającą się Beatę. Ta sympatyczna, niższa ode mnie o pół głowy brunetka naprawdę przypadła mi do gustu.
-Hej!
-O, cześć Ala. Jak się czujesz, słyszałam że wczoraj zemdlałaś, a nie mówiłam? Powinnaś się wziąć za siebie, pilnować regularnego jedzenia, snu...- musiałam jakoś przerwać tą wyliczankę.
-Ok, ok. To może w ramach regularnego jedzenia wyskoczymy dziś razem do kawiarni?
-Chętnie. Wybacz, ale muszę już iść.- uśmiechnęła się po raz ostatni i opuściła pomieszczenie.
Na moje szczęście nie miałam dzisiaj żadnej większej operacji. W zasadzie tylko siedziałam i wypełniałam papiery. Czasami takie nieaktywne dni też się przydają.
Po pracy spotkałam się z Beatą. Naprawdę podobało mi się to, że miałam w szpitalu kogoś z kim mogłam pogadać.
-Wiesz czasami denerwuje mnie to, że po dyżurze wracam do pustego mieszkania. Że nikt na mnie nie czeka.
-Znam to uczucie. Kiedy nie było Filipa, nie miałam w ogóle potrzeby wracać do domu. Może powinnaś sobie kogoś znaleźć?
-Kolejny facet? Nie dziękuję, mam ich już serdecznie dość. - wbiłam wzrok w kawę.
-To może jakieś zwierzę?
-Zwierzę? Beata czy ty siebie słyszysz? Siedzimy w pracy od rana do wieczora, czasami nawet dłużej. Nie chcę żeby jakiś zwierzak był nieszczęśliwy tylko przez to, że ja mam ochotę mieć powód by wracać szybciej do domu.
-Wolisz być wiecznie samotna?
Nie odpowiedziałam jej. W dalszym ciągu zawzięcie wpatrywałam się w filiżankę z zimnym już napojem.
-Przepraszam nie chciałam tego powiedzieć. Wiem, że znamy się dopiero kilka dni, i co ja mogę wiedzieć o Twojej sytuacji, ale.. martwię się o Ciebie. Czuję, że w końcu mogę mieć prawdziwą przyjaciółkę.
-Nie musisz przepraszać. Wiem, o tym że powinnam w końcu otworzyć się na innych, ale ja... po prostu nie potrafię, boję się po raz kolejny zostać zraniona. Zmieńmy temat, opowiedz mi lepiej o tym waszym Kellerze. Uczepił się mnie jak rzep, i nie chce odpuścić.
-Hmm... No cóż, to dłuższa historia. Rodzice Maksa mieszkają w Szwajcarii. On sam przyjechał tu po tym jak tam zostawiła go narzeczona, odeszła do innego. Bardzo to przeżył, chciał oderwać się od tamtych znajomych, miejsc, mieszkania. A że jego rodzice i mój ojciec byli niegdyś bardzo dobrymi znajomymi, tata chętnie przyjął go do pracy. Szybko się zaaklimatyzował. Po miesiącu czy dwóch coś zaczęło iskrzyć miedzy nim a Żelichowską, wiesz tą ginekolożką. Przez kilka miesięcy byli razem, po czym ona wyjechała do innego miasta. Nikt nie wie co tak w zasadzie między nimi zaszło. Keller zamknął się w sobie, nie był skory do rozmów, chodził lekko przygaszony. Po mniej więcej dwóch tygodniach Bosak przyjęła nowego ginekologa- niejaką Annę Bros. Wiesz to ta blondynka, młodziutka, wiecznie wisi na ramieniu Wanata. Po upływie miesiąca Maks zaczął wracać do siebie. Wrócił dawny żartowniś. Ale prawdziwe ożywienie zapanowało kilka dni temu w związku z przybyciem nowego chirurga. Zaczął chodzić rozpromieniony, nieustannie do wszystkich się uśmiecha, ciągle kogoś zagaduje. Domyślasz się o kim mówię?
-O matko...

2 komentarze: